Ulicą Piwną poszliśmy w kierunku placu Zamkowego. Po drodze minęliśmy kamienicę, w której kiedyś mieszkał aktor kojarzący mi się przede wszystkim z filmami Jerzego Hoffmana: „Potopem” i „Panem Wołodyjowskim”. Tadeusz Łomnicki wcielał się w dwóch pierwszy częściach „Trylogii” w postać Małego Rycerza.
- Rozglądajcie się dobrze na boki. Kto pierwszy odszuka gołębie, o których mówiłem, dostanie nagrodę.
Szliśmy powoli, dzieci rozglądały się, ale bez skutku. Nawet żywych ptaków nie było dzisiaj widać na Piwnej.
- Widać piwo im nie smakuje – mruknął Poldek.
Stanęliśmy przed kościołem św. Marcina.
- Kiedyś ta ulica nazywała się Marcinkańska.
- Pewnie od imienia świętego Marcina – Poldek odzyskał rezon.
- Właśnie! Ale wejdźmy do środka. Chciałbym wam coś pokazać.
Na szczęście kościół był otwarty. Piszę na szczęście, bo nader często odbijałem się z turystami od zamkniętych drzwi. Weszliśmy do środka.
- Z zewnątrz wygląda na stary, a w środku, jak nowy – powiedziała zdziwiona Misia.
- Bo jak całe Stare Miasto był zniszczony w czasie wojny. I odbudowany na zewnątrz w takiej postaci, jak wyglądał kiedyś, ale wnętrze zostało trochę zmienione. Rzeczywiście, jest prawie nowoczesne.
- I te rysunki na ścianach. Inne niż w innych kościołach – Misia przyglądała im się uważnie.
- To są stacje Drogi Krzyżowej. Rysunki wydają się proste, ale wykonane z wielkim talentem. Wyobraźcie sobie, że to nie żaden znany malarz je wykonał, ale siostra zakonna Alma Skrzydlewska. A zauważyliście, jaką technika są zrobione?
- Z.. tego… - Poldkowi znowu się język poplątał. Tymczasem Miśka tryumfalnie rzuciła:
- Z grafitu!
- Sgraffito – poprawiłem ją trochę. - A pamiętacie, jak się wykonuje rysunek w technice sgraffito?
- No, to jest… z tym… z tynkiem. Dwie warstwy w dwóch kolorach… - plątał się dalej Poldek.
- I zdrapuje się tę, co jest na wierzchu – wtrąciła się szybko Miśka.
- Brawo! To siostra Alma zaproponowała też, żeby wnętrze kościoła unowocześnić. Ale ja chciałbym, żebyście zobaczyli jeszcze coś.
Ruszyliśmy lewą nawą i po chwili wskazałem dzieciom wiszący po prawej stronie nawy głównej krucyfiks. Dziwny był… Do pasa, postać Chrystusa wykonana była z drewna, ale cała góra, to był tylko jakby zarys postaci zrobiony z metalowych prętów.
- To też siostra Alma wymyśliła? Nowoczesne – pokręcił głową Poldek.
- Nie bądź złośliwy. Oryginalny krucyfiks, drewniany, w połowie spłonął, kiedy Niemcy bombardowali kościół w czasie powstania. Tę połowę odnaleziono po wojnie w gruzach świątyni i… narodził się problem. Co z nią zrobić? Dla ludzi wierzących postać ukrzyżowanego Chrystusa jest świętością, nie można go, ot tak, wyrzucić. I siostra Alma wpadła wtedy na pomysł, żeby uzupełnić brakującą część nie korpusem wystruganym w drewnie, ale wykonanym w zupełnie innym materiale, który na pierwszy rzut oka zupełnie nie pasuje do reszty… Na przykład, z metalu. Popatrzcie uważnie. Czy ta odtworzona część nie pasuje idealnie do sylwetek na ścianach, na rysunkach stacji?
Dzieci popatrzyły, pokręciły głowami…
- Może…
- Trochę…
Pomyślałem, że życie przewodnika bywa ciężkie i wyszliśmy z kościoła.
- Szukamy dalej tych ptaków? – zapytał Poldek.
- Oczywiście.
Po chwili rozległ się wrzask Miśki.
- Są, są!
- Tak! To ich szukaliśmy. Wygrałaś dodatkową kulkę lodów!
Poldek nie był zadowolony, że siostra go znowu ubiegła.
- A po co komu takie ptaki nad drzwiami? – wymądrzał się.
- Przed wojną mieszkała w tej kamienicy pani Kazimiera Majchrzak.
Pracowała wtedy w banku i codziennie po pracy wstępowała do sklepu, żeby kupić nasiona dla gołębi na jej uliczce. Ptaki ją doskonale znały i po południu zlatywały się na darmowy poczęstunek. Tak samo karmiła je tym, czym mogła w czasie okupacji, a kiedy po klęsce powstania Niemcy wypędzili z miasta wszystkich jego mieszkańców, wśród nich była też „ciotka Majchrzakowa”, jak ją nazywali sąsiedzi. Ale wróciła po wyzwoleniu jako jedna z pierwszych. Z jej kamienicy nie zostało wiele. Mieszkała w ruinach i dalej opiekowała się staromiejskimi gołębiami. Bo one na nią czekały. A ona znowu dzieliła się z nimi tym, co cudem udało jej się zdobyć do jedzenia. Kiedy zaś ukazały się w prasie zdjęcia pani Kazimiery z gołębiami na rękach, wszyscy czytelnicy, w całej Polsce dowiedzieli się, że życie wraca do zrujnowanej Warszawy. A kiedy odbudowano tę kamieniczkę, postanowiono upamiętnić tę historię i rzeźbiarze zaklęli w kamień gołębie ciotki Majchrzakowej.
- Wyglądają, jakby się zlatywały na śniadanie – szepnęła Misia, a Poldek dodał:
- Jak prawdziwe.
- Ale przed wami jest jeszcze jedno zadanie. Ptasi szlak na ulicy Piwnej nie jest jeszcze zakończony. Musicie znaleźć ptasią mamę z pisklętami.
I wolno ruszyliśmy dalej.
Andrzej Papliński
4 września 2020 roku