Książka stanowi część kryminalnej serii opisującej przygody komisarza wydziału zabójstw Adama Lorenza, jego prawej ręki – aspiranta Mateusza Corsettiego oraz starszego sierżanta Marcina Brylskiego, przez znajomych zwanego Brylantem. Tym razem Lorenz ląduje na przymusowym urlopie, zaraz po tym, jak zrobił z twarzy swojego sąsiada przysłowiową jesień średniowiecza. Śledztwo, początkowo entuzjastycznie, w końcu jednak niechętnie, przejmuje Corsetti. Uziemiony przez szefa wydziału Lorenz nie daje za wygraną ( „na urlopie” czuje się jakoś nieswojo) i próbuje na własną rękę rozwikłać zagadkę tajemniczego morderstwa. Jest jeszcze profilerka, niezwykle zdolna i ambitna Iza Rawska, która także pomaga obu panom.
Fabuła „Potworów” jest świetnie skonstruowana, wielowątkowa i mocno zagmatwana, co absolutnie nie jest jej wadą. Wzbogacona o psychologiczne aspekty osób biorących udział w dramacie, powoduje, że książkę czyta się jednym tchem. Ogromnym atutem publikacji jest soczysty język i doskonale zbudowane charaktery głównych postaci. Potyra po mistrzowsku kreuje osobowości Lorenza, Corsettiego, Rawskiej i Brylanta. Do tego stopnia, że ma się ochotę ich poznać w prawdziwym, a nie zmyślonym świecie. W „Potworach” występuje mocno rozbudowany wątek poliamorii, czyli tzw. wielomiłości, w którą wikłają się osoby dramatu, co wbrew pozorom wcale nie ułatwia sprawy. Osobiście miałam ogromny problem z odpowiedzią na pytanie, kto jest mordercą, a zakończenie bardzo mocno mnie zaskoczyło.
W tle fabuły bardzo nieśmiało pojawia się Warszawa. Potyra bardzo rzadko wrzuca opisy poszczególnych ulic, knajpek, miejsc, którymi przechadzają się bohaterowie, ograniczając się do lakonicznych stwierdzeń typu: „Wyszedł z klatki, a gdy dotarł do rogu kamienicy, skręcił w Hożą i skierował się w stronę Marszałkowskiej”. Czy to jest wada powieści? I tak, i nie. Jeśli lubicie powieści, w których miasto odgrywa równorzędną rolę, taką jak np. Warszawa w „Złym” Leopolda Tyrmanda, albo Moskwa w serii o wampirach Siergieja Łukjanienki i Władimira Wasiljewa, może wam to przeszkadzać. Mnie przeszkadzało. Nawet bardzo. Czytając „Potwory”, mocno żałowałam, że opisy Warszawy są tak lakoniczne. Z chęcią przeszłabym się ulicami, którymi chodzili Lorenz, Corsetti czy Rawska. A tak zostają tylko domysły.