„Jedynym sposobem na osiągnięcie wielkości i – na ile to możliwe – oryginalności jest dla nas naśladowanie starożytnych” napisał w połowie XVIII wieku ojciec nauki, historii sztuki, niemiecki hellenista Johann Joachim Winckelmann. To zdanie, pochodzące z opublikowanej w 1755 roku książki „Myśli o naśladowaniu dzieł greckich w malarstwie i rzeźbie”, nie było bynajmniej odkrywcze. Już renesansowi artyści sławili piękno starożytnych dzieł sztuki. Ale wiek XVIII, z odkryciami zasypanych wulkanicznym pyłem Pompei i Herculanum, z licznymi wydobytymi tam artefaktami, wzmógł jeszcze tę fascynację sztuką dawnych Greków i Rzymian. Nic więc dziwnego, iż zapanowała wówczas ogólna opinia, że bez znajomości, a przede wszystkim naśladownictwa, dzieł starożytnych twórców nikt nie jest w stanie osiągnąć poziomu mistrzowskiego. Stąd też obecność w znanych europejskich szkołach artystycznych, takich jak rzymska Accademia nazionale di San Luca, czy francuska Académie royale de peinture et de sculpture, kopii dawnych mistrzów.
Stanisław August, człowiek wykształcony i zakochany w sztuce, miał z pewnością w swojej bibliotece najnowsze (wydane w roku koronacji króla, czyli w 1764) i najważniejsze dzieło Winckelmann, pięciotomowe „Dzieje sztuki starożytnej”. Gdy zatem dojrzewał w jego umyśle pomysł stworzenia w Warszawie akademii, która dałaby szansę kształcenia uzdolnionej młodzieży i dostarczyła utalentowanych, rodzimych artystów realizujących artystyczne pomysły króla, opinie niemieckiego uczonego leżały u podstaw kolejnych koncepcji owej szkoły. Ich autorami byli August Moszyński, Michał Mniszech i Marcello Bacciarelli. Ambitne plany władcy utworzenia królewskiej akademii, która mogłaby dorównać zagranicznym ośrodkom, nie powiodły się jednak z przyczyn finansowych. Monarsza szkatuła była prawie pusta. Starczyło ledwie na opłacenie działalności trzech pracowni: malarstwa, rysunku i rzeźby, które były tylko namiastką owej akademii. Szkoła, nazywana przez współczesnych malarnią, była kierowana przez Włocha Bacciarellego, nie tylko nadwornego malarza Stanisława Augusta, ale również jego głównego doradcę w dziedzinie sztuki. On też kierował pracownią malarstwa. Rzeźbiarze kształcili się pod kierunkiem Francuza André Le Bruna, architekci zaś mieli za profesorów Jakuba Fontanę, a po jego śmierci Dominika Merliniego. Wyposażenie oraz utrzymanie nawet tak skromnej szkoły było dosyć kosztowne. Według rachunków przedstawionych przez Bacciarellego w latach osiemdziesiątych, rocznie król wydawał na jej działalność, z własnej kiesy, ponad 5 tysięcy dukatów.