Chociaż od premiery „Obrzydliwców” w reżyserii Marka Kality minęły już cztery lata, spektakl grany na Scenie Przodownik nadal przyciąga i intryguje widzów, ale też nie traci nic na aktualności i na wartości.
Pięć postaci na scenie, ale znacznie więcej bohaterów. Zaadaptowana na scenę powieść Davida Fostera Wallace'a pt. „Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi” to wyraziste i mocne monologi, to historie ludzi uzależnionych od seksu i z nabrzmiałą przeszłością, pełne dramatyzmu sceny wywiadów terapeutycznych z pacjentami mającymi swoje lęki, swoje pragnienia, niezaspokojone potrzeby, marzenia, fantazje, dręczące myśli… To również spektakl tragikomiczny ukazujący wady współczesnego świata i kpiący trochę z samej terapii. To spektakl o życiu porównanym do skoku na głęboką wodę. Mroczny, przygnębiający, ale pełen napięcia i z odrobiną humoru i dystansu.
Morał ktoś może wyczyta, że najważniejszy jest człowiek, bycie „kompletnym człowiekiem”, bycie nim „bardziej”. Człowiek jest wolny. Chce tak, bo tak i już. Nie musi wyjaśniać. Może wybierać, „czy chce być rzeczą, szczurem, czy może jednak człowiekiem”. Ale ma wybór. Zawsze ma wybór. A do pełni człowieczeństwa potrzebne jest cierpienie. I tu muszę wspomnieć o bardzo ważnej dla mnie osobiście scenie monologu jednego z bohaterów (Piotr Siwkiewicz), który przypomina terapeutę, Victora Frankla, i jego książkę „W poszukiwaniu sensu”. To jedna z najciekawszych książek, jakie kiedykolwiek czytałam. W tym przedstawieniu jest – książka Frankla – jednym z bohaterów, jest niezbędną pomocą w budowaniu swojego „ja” przez bohatera, w uporaniu się przez niego z przeszłością. „Gdyby nie holokaust, nie byłoby Victora Frankla i jego nauki” - słowa wypowiedziane przez bohatera brzmią może strasznie, ale potrafią też leczyć. Bo jakże inaczej wyjaśnić ogromne cierpienie? Jak wytłumaczyć sens strasznej przeszłości, z którą człowiek czasami musi żyć, bo chce żyć?
Ktoś inny może wyczyta z dramatu prosty i ważny morał o tym, że trzeba się akceptować i szanować, że trzeba rozumieć czyjąś inność, bo my też mamy potrzebę bycia rozumianym. „Kochajmy się” wybrzmiewa ze sceny i o dziwo nawet się udaje to „prowadzącemu terapię” (Sebastian Stankiewicz) wpisać w naszą pandemiczną rzeczywistość - „można łokciami”.
Ja też jestem tu i teraz i szukam w sztuce tego, co jest ważne dla mnie dziś. I powtórzę (a niech brzmi to nawet pompatycznie, wolno mi) za bohaterami: „Zwycięstwo siły demokratycznej wolności!” Bo sztuka ta wpisuje się też w kampanię wyborczą (choć jest apolityczna całkowicie), jest głosem w dyskusji o człowieczeństwie, o decyzjach człowieka i o jego fenomenie.
Marta Chodorska
5 lipca 2020 roku