Co dzieje się, gdy śmierć zostaje uwięziona w gruszy, a ludzie nie umierają? Jest lepiej czy może jednak gorzej? Na to pytanie próbują odpowiedzieć aktorzy teatru „Pijana Sypialnia”, kończąc kolejną edycję autorskiego projektu „Teatr na Leżakach” przedstawieniem zatytułowanym „Klapsy”.
Sztukę oglądałam na leżaku na dziedzińcu Elektrowni Powiśle. „Klaspy” singspiel, czyli śpiewogra, tj. utwór sceniczny oparty na tekście mówionym z prostymi wstawkami muzycznymi, głównie pieśniami z bardzo nieskomplikowanymi tekstami. Wiele wspólnego ma z wodewilem. W założeniu ma być lekko, dowcipnie i przyjemnie. W „Klapsach” jest lekko, dowcipnie i nieprzyjemnie, a to ze względu na fakt, że „Klapsy” pokazują kondycję współczesnego człowieka oraz jego dość osobliwe podejście do zagadnienia śmierci i umierania.
Rzecz dzieje się na wsi – wielkopolskiej, bo z tego regionu autor sztuki Sławomir Narloch zaczerpnął legendę o magicznej gruszy, w której została uwięziona Pani Śmierć, legendę, która stała się punktem wyjścia do snucia dywagacji o kondycji egzystencjalnej współczesnego człowieka.
Na scenie tłum ludzi – chór żałobników, który niczym chór z tragedii greckiej wprowadza widza w kolejne sekwencje spektaklu. Poszczególni jego członkowie są jednocześnie głównymi uczestnikami dramatu. Na uwagę zasługuje bardzo oszczędna scenografia, aktorzy świetnie grają, wykorzystując dosłownie kilka rekwizytów oraz fantastycznie współgrająca z partiami mówionymi muzyka. Z boku sceny została wydzielona specjalna przestrzeń, którą zajmuje orkiestra teatru „Pijania Sypialnia”, która nie tylko akompaniuje aktorom, ale włącza się również do dialogów, które padają z ich ust.
Śmierci nie ma, została uwięziona w gruszy, nie oznacza to wcale, że w trakcie przedstawienia nie będziemy uczestniczyć w pogrzebie. Jak najbardziej będziemy – pogrzeb to bardzo przydatna, przyjemna i wręcz pożyteczna uroczystość. Bez niej zwyczajnie nie widzielibyśmy niektórych członków naszej dalszej rodziny latami, a tak jest jakaś okazja, żeby się zobaczyć. Można również porobić sobie selfiaczki przy ciele zmarłej osoby, z kim tylko się chce. Będziemy również uczestniczyć w spektakularnym samobójstwie. Młody człowiek zakończy swoje życie przy akompaniamencie strzelającego popcornu, w otoczeniu widzów, którzy jego śmierć traktują jak tanią rozrywkę, widzów, których jego osoba kompletnie nie obchodzi, a którzy wzruszają się na widok wycinanych drzew i umarłych ptaków. „Klapsy” jest również sztuką o miłości, a raczej jej braku, oraz o niemożności porozumienia się ludzi we współczesnym świecie. Nie zabraknie pytań egzystencjalnych i prób wydobycia Pani Śmierci z magicznej gruszy, po to by wszystko wróciło do normy.
Sztuka „Klapsy” zręcznie wymierza klapsy współczesnemu człowiekowi, zostawiając go z szeregiem pytań, na które, dla własnego dobra, powinien sobie odpowiedzieć.
Magdalena Kuc
13 sierpnia 2020 roku