Premiera „Matki Joanny od Aniołów” w Teatrze Narodowym była planowana i przygotowana na marzec 2020 roku. Przeniesiona została jednak na 5 września. Spektakl Wojciecha Farugi (reżyseria, scenografia, światło) nie rzuca na kolana, ale jest kolejną już teatralną propozycją interpretacyjną opowiadania Iwaszkiewicza (ostatnimi czasy sporo takich propozycji w teatrach było, jakby utwór Iwaszkiewicza zyskał nowe konteksty).
Scenariusz przedstawienia powstał na podstawie scenariusza filmowego Jerzego Kawalerowicza i Tadeusza Konwickiego, dlatego sztukę należy rozpatrywać w odniesieniu nie tylko do wybitnego opowiadania Iwaszkiewicza, ale też biorąc pod uwagę film Kawalerowicza. W klasztorze w Ludyniu siostry zakonne zostały opętane przez diabły. Przybywa do nich młody ksiądz Suryn, aby odprawić egzorcyzmy i zażegnać zło w miejscu, w którym dąży się do dobra, do świętości. Kiedy jednak ksiądz poznaje Matkę Joannę, przeoryszę, także opętaną, ale pragnącą być świętą, wszystko się komplikuje. Egzorcysta zakochuje się w Matce Joannie i chce jej pomóc osiągnąć cel, chce odpędzić od niej diabła biorąc go na siebie, co prowadzi do zbrodni. Faruga jednak pyta, czy można odpędzić zło od człowieka, nawet takiego, który dąży do świętości? Nie. Nawet „jeśli wypędzisz z człowieka diabła, on i tak tam zostanie” - mówi jeden z bohaterów. Skąd takie przywiązanie człowieka do zła? Albo zła do człowieka? Inscenizacja Farugi pokazuje ludzką naturę nawet tych „świętych” zamykających się w klasztorze, uciekających od grzechu i od miłości, która do grzechu podobno prowadzi. Ale czy oby na pewno?
Ludzkie blaski i cienie życia klasztornego oddaje w przedstawieniu surowa, ale ciekawa scenografia – jakieś belki aranżujące stare wnętrza, zabudowania, nieco niszczejącą, przestarzałą obyczajowość, umywalnia, pień i drewno, siekiera (która z tupetem w pewnym momencie pojawia się na scenie i widownia musi wstrzymać oddech) i lustrzane ściany powiększające przestrzeń, każące nam wyjść poza mury klasztoru. Matkę Joannę gra Małgorzata Kożuchowska, ale nie wykorzystuje swoich wszystkich aktorskich atutów, jak na przeoryszę jest zbyt wątła, słaba, przybita, apatyczna. Suryna gra nieco bardziej wyrazisty Karol Pocheć. Ale na uwagę zasługują dwa inne, ciekawie przedstawione wątki. Jeden dotyczy siostry Małgorzaty, jedynej zakonnicy niedotkniętej obłędem, najbardziej ludzkiej, bo nie w „aureoli świętości”, oddającej się ziemskim urokom życia, niestroniącej od swojej cielesności. W tej roli znakomicie odnalazła się Edyta Olszówka, której towarzyszy Adam Szczyszczaj grający szlachcica Chrząszczewskiego, ulegającego urokowi ludzkiej Małgorzaty. Drugi wątek dotyczy intrygującej relacji młodego parobka Juraja i parobka Kaziuka (Kamil Studnicki i Mateusz Kmiecik), którzy zostali ofiarami Suryna oddającego się złu. Dość niejasne wydaje się w tym wszystkim tylko zakończenie sztuki – barwne, ironiczne nieco wynoszenie na ołtarze Matki Joanny.
Marta Chodorska
28 września 2020 roku